Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

Oczy p. Pawła podwójnego nabrały blasku; twarz jego podwójnem ożywiła się życiem. Pochylił się do dziecka, i zagadał doń językiem, jakim tylko ojcowie i matki mówić umieją. Dziecko zaśmiało się, wyciągnęło rączkę, i zaczęło ojca klepać po twarzy, chichocąc coraz mocniej. Smiechowi dziecka zawtórował śmiech młodej matki, i wywołał podobnyż na usta p. Pawła. Śmieli się uszczęśliwieni wszystko troje. Rodzice utkwili wzrok w twarzyczce dziecięcia; ono podskakiwało na kolanach Stasi, i obracając figlarnie główkę w stronę to matki to ojca, szczebiotało bez ustanku.
— Stasiu, rzekł p. Paweł po chwili ująwszy rękę żony; dziwnego zawsze doznaję uczucia, gdy z miasta do domu i do ciebie powracam. Tam między ludźmi czuję, że żyję na tym biednym padole, gdzie trzeba cierpieć i pracować i walczyć z przeciwnościami, i złe serca ludzkie napotykać; czuję słowem wszystkie niedogodne i przykre strony życia, tracę wesołość, mało rzeczy zajmuje mię żywo; czuję się onieśmielonym jakoś, obcym dla wszystkich i wszystkiego. Gdy zaś przestępuję próg domu, gdy wchodzę do naszego miłego mieszkania, i oglądam ciebie i dziecko nasze, zdaje mi się że tam za progiem umarłem, skończyłem ziemskie życie, a za to żem żył uczciwie i pracowałem jak mogłem, dostaję się do raju... mnóstwo uczuć i myśli powstaje we mnie; szczęście przepełnia mię całego, i jestem pewny żem w niebie.