Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

Stasia przerwała mu mowę pocałunkiem; twarz jej przy słowach męża promieniała radością i rozrzewnieniem.
— Dobry mój, poczciwy mój Polciu! zawołała; jakżem szczęśliwa przez to, że ty się czujesz tak szczęśliwym! O, bo i mnie tu błogo i spokojnie... Między ludźmi wesoło mi także, ale nigdzie tak dobrze jak w domu... Ciche życie i ciche szczęście... dodała szeptem prawie, a długi pocałunek złożyła na czole dziecka, które oparło główkę o jej piersi.
W przedpokoju ozwał się dzwonek. Dźwięk jego był cichy; można było odgadnąć, że pociągnęła go słaba jakaś i nieśmiała ręka.
— Ktoby to przychodził? rzekła Stasia; nie spodziewam się dziś żadnej wizyty. A ty Polciu?
— Ani ja; zresztą któś tak cicho i nieśmiele zadzwonił...
Zaledwie zamienili z sobą te wyrazy, gdy otworzyły się powoli drzwi przedpokoju, i na progu stanęła Michasia w swojej poplamionej sukience, podartych trzewikach i pomiętym słomianym kapelusiku.
Stanęła w progu i nie śmiała postąpić dalej; ręce opuściła na suknią, bladą twarzyczkę pochyliła nizko, a na jasnych długich jej rzęsach drgały łzy.
Stasia powstała z kanapki zdziwiona, ale zawsze z uśmiechem; oddała dziecię piastunce, która ukazała się we drzwiach sypialni, i zbliżyła się do dziewczynki.