Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

nia dla moich braci, bo się z nich zrobią włóczęgi i złodzieje...
Zaniosła się znowu od płaczu, przypadła do kolan Stasi i całowała jej ręce. Stasia i pan Paweł zamienili między sobą pełne zdumienia i smutku spojrzenie.
— Dziecko moje, rzekła młoda kobieta, przecież macie ojca i matkę! Gdzież oni są? Czemu nie myślą o siostrzyczce i braciach?
Żywy szkarłat oblał bladą twarzyczkę Michasi; spuściła głowę, i zaczęła mówić prędko, a bardzo cicho:
— O pani droga! My jesteśmy bardzo nieszczęśliwe dzieci! mamy rodziców, ale jesteśmy tak jakbyśmy ich wcale nie mieli... Prawdziwe z nas sieroty... Ja wiem że nie powinnam tego mówić... źle mówić o rodzicach to grzech;... ale serce mi pęka patrząc na moje biedne rodzeństwo; a kiedy przyszłam do pani po prośbie, toć już wszystko powiedzieć powinnam...
— Mów, mów, rzekła Stasia, tuląc rozpłakane dziecko do piersi; ja przed nikim nie powtórzę tego, ci mi powiesz. Ale trzeba przecie abym wiedziała, co się z wami dzieje i jak wam pomódz...
Michasia otarła z łez oczy i śmielej już mówiła.
— Jest nas pani pięcioro; ja najstarsza, bracia mają po lat dziesięć i ośm, Andzia ma lat pięć, a najmłodszy braciszek skończył niedawno rok trzeci.
Ojciec nasz bardzo dobry, ale bardzo nieszczęśliwy... Pamiętam, że jak byłam bardzo mała, wszyscy o nim mówili: to porządny i uczciwy człowiek! Ale mama kłó-