Na to skierowane ku niemu pytanie pan Paweł zwrócił ku mówiącej oczy utkwione dotąd w przeciwległą ścianę, i zapytał najobojętniej w świecie:
— Co pani mówi? nie słyszałem.
Najbieglejszy fizjonomista nie mógłby odgadnąć czy pan Paweł w istocie nie słyszał, czy udawał że nie słyszał.
Na ręku Apolonji różaniec brzęknął, a brzęk ten wyraźnie mówił: „źle!“ Westchnęła, i zaczęła z innej beczki.
— Mój Boże! prawiła, jak też tu u was ślicznie i wesoło! jaki piękny salonik! musicie państwo żyć w wielkiej zgodzie i przykładnie chwalić Pana Boga! — widać to po wszystkiem! Oj, nic tak Pana Boga nie chwali, jak zgodne i przykładne małżeństwo!
Wyrazy te posłyszał już pan Paweł; dotknęły one najczulszej struny serca jego i umysłu. To też poruszył się na fotelu, i odpowiedział:
— Niezawodnie.
Różaniec na ręku pani Apolonji brzęknął w sposób radośny; właścicielka jego mówiła dalej:
— Mój Boże! ale jakże rzadko teraz widzieć można pary zgodne i żyjące w bojaźni Bożej! Świat teraz pełen jest próżności i obrazy Pana Boga! Często ludzie mylą się uważając się za szczęśliwych, a nie wiedzą, że grzech mają przy sobie, a nieszczęście za sobą. Boże! oświeć jednych, a upamiętaj innych!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.