Do dzieci! do dzieci moich! kochane dziateczki stęskniły się tam pewnie za mną. Bądź zdrów, panie Pawle, bądź zdrów! Uściskaj odemnie kochaną Stasiulkę! Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Brzęknęła parę razy różańcem, krokiem nie czyniącym żadnego szelestu zbliżyła się do drzwi i zniknęła.
Pan Paweł pozostał jak przykuty do miejsca, z szeroko otwartemi oczami. Po chwili zwrócił osłupiały wzrok na drzwi któremi wyszła Apolonja, i podnosząc zwolna ramiona wymówił:
— A niechże ją djabli!... cóż za szkaradna obłudnica!
Zaczął chodzić po pokoju szerokiemi krokami, do czego mu wielce pomagały długie z natury jego nogi.
— Powiedzieć Stasi o całej tej niegodnej historji, czy nie powiedzieć? pytał siebie cichym szeptem. Powiedzieć, mówił dalej, to znaczy zmartwić ją; nie powiedzieć, to coś przed nią utaić! Nigdy jeszcze nie miałem przed nią żadnej tajemnicy, spaćbym i patrzyć jej prosto w oczy nie mógł! Eh! chyba powiem!
Zatrzymał się i myślał chwilę.
— Nie, chyba nie powiem, bo zmartwi się!... ale znowu dobrze aby wiedziała wszystko o tej Kuderskiej, i strzegła się jej języka!
Przymrużył oczy, oddalił ręce jednę od drugiej, i wyprostowawszy wskazujące palce, zaczął ciągnąć z ich pomocą kabałkę.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.