siebie — bo ani nam funduszu starczy, aniby się też i Kuderscy zgodzili na to. Trzebaby, sądzę, wezwać kogoś do pomocy, zasięgnąć czyjejś rady.
— Ale czyjej? wymówił pan Paweł w zamyśleniu.
— Otóż to, czyjej? powtórzyła Stasia, i oboje mocno się zamyślili.
Nagle pan Paweł podniósł głowę z wyrazem tryumfu.
— Stasiu! zawołał, trzeba o wszystkiem opowiedzieć panu Edwardowi Gaczyckiemu...
Przerwała mu Stasia radośnem w ręce klaśnięciem.
— To prawda, to prawda! on taki bogaty...
— I taki szlachetny...
— I taki rozumny, dodała młoda kobieta; jestem pewna że znajdzie radę na wszystko! Polciu! zkąd ci też on do głowy przyszedł...
— Bardzo po prostu, odpowiedział pan Paweł; przebiegałem myślą wszystkich naszych znajomych, szukając człowieka któryby zdolnym był do dobrego czynu, i pomyślałem o Gaczyckim...
Stasia pełen czułości wzrok zatrzymała na mężu.
— Polciu, wymówiła, jak ty umiesz poznawać ludzi! Pan Paweł uśmiechnął się swoim dobrym poczciwym uśmiechem.
— Widzisz moja Stasiu, rzekł, gdy znajduję się między ludźmi, najczęściej milczę, i rzadko odzywam się z mojem zdaniem, bo jakaś dziwna ogarnia mię nieśmiałość. Ale za to przypatruję się i przysłuchuję wszystkiemu daleko więcej, jak ci którzy wiele mówią. Ludzie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.