Pani Starowolska siedziała w swoim bawialnym pokoju, na swoim staroświeckim amarantowo obitym fotelu, obok otwartego okna, na którem zamiast okwitłych już bzów i jaśminów, rozkwitały pachnące groszki, rezeda i gwoździki. Między zielenią ogródka migotała błękitna sukienka chodzącej po ścieżce z książką w ręku Anielki; nad głową starej kobiety śród fałdów białej firanki, świegotała para kanarków, a naprzeciw niej siedział Edward Gaczycki. Na twarzy poważnej niewiasty malował się smutek; spokojne oczy bogatego pana utkwione w nią były ze zwykłym im wyrazem obojętności, z za której przeglądał odcień ironji.
— Tak, szanowna pani, mówił ciągnąc rozpoczętą rozmowę; wiem że szlachetne serce pani musi doświadczać zdziwienia dowiadując się o rzeczach tak nizkich, tak niezgodnych z naturą człowieczą. Co do mnie nie zdziwiłem się wcale usłyszawszy o tem wszystkiem od pani Rumiańskiej. Niewiedząc szczegółów domowego życia pani Ku-