Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiem, że tajemnica przypadkiem odkryta przez człowieka honoru, powinna być przez niego uszanowaną święcie. Ale w tym jak i w innych razach, bywają wyjątki. Jednym z takich wyjątków może być wypadek w którym te cnoty udane, te gadziny występków pełzające w cieniach, szarpią, obalają na ziemię i kamienują prawdziwą niewinność, i prawdziwą cnotę. Wtedy pozwolono jest każdemu rzucić straszliwą prawdę w oczy obłudników i fałszerzy; wstydem oblać ich czoło, i obronić od zjadliwych ich żądeł tych, którzy powinniby właściwie stać na ukradzionym obłudą tamtych piedestale. Nie mam bynajmniej pretensji do grania w świecie Donkiszotowskiej roli obrońcy uciśnionej niewinności, i nigdy się w to nie wdawałem. Przecież wiem o pewnej ślicznej istocie, czystej jak kryształ, zacnej, prawej grzeszącej tylko zbytniem może rozmarzeniem, mającem źródło w młodem i gorącem sercu, — a którą ci właśne[1], których tajemnicę trzymam dziś w ręku, pragną oblać cieniami jakie w piersiach swych noszą, rozszarpać, zhańbić w oczach świata, gubiąc przez to całą jej przyszłość może. Podoba mi się więc myśl, że w danej chwili będę mógł jak Nemezis stanąć przed tymi świętymi, którzy z błota świętość swą czerpią, i strącając ich z wysokości wynieść na nią tę, którąby oni w otchłań hańby zrzucić pragnęli.

Gdy Gaczycki wymawiał kilka ostatnich frazesów, czoło jego oblekło się chmurami, a w oczach tak obojętnych i poważnych zwykle, zapaliły się dwie żywe iskry uczucia. Przytem cóś naksztalt smutku, nakształt żalu przemknę-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – właśnie.