Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

pełnie, bo podniosła się nieco na poduszkach i wspierając głowę na wychudłej małej rączynie, błękitnemi jak niebo, ale zapadłemi nieco i zwiększonemi wychudzeniem twarzy oczami, spoglądała w górę, na pochyloną nad nią twarz stojącej obok młodej panny. Była to Wanda, która stała nad chorem dziecięciem, w białą ubrana suknię; warkocze niedbale splecione opadały na jej ramiona, głowę pochyliła nizko, a dłoń złożyła na bladem czole uśmiechającej się do niej dziewczynki.
Zielona firanka przykrywała do połowy szerokie a jedyne okno pokoju, napełniając go półzmrokiem; przez nieosłonięte szyby wdzierało się słabe światło, i różowy promień zachodzącego słońca wciskając się przez nie, ślizgał się wązką nicią po białej sukni i płowych warkoczach Wandy.
Gaczycki stał i patrzył. W wązkich ramach drzwi półotwartych, wyraźnie widział złotowłosą głowę małej dziewczynki o smutnem, cierpiącem licu; a obok niej smukłą postać Wandy i biały profil jej twarzy, o ustach okrążonych łagodnym uśmiechem, i spojrzeniu spuszczającem się ku chorej dziecinie.
W tem z innego jeszcze pokoju łączącego się z tym, który przytykał do salonu, ozwał się głos pani Rodowskiej:
— Wando! czy to Andzia się obudziła? zdaje mi się żem jej głos posłyszała?