listki astrów. Uśmiech słodki, łagodny, igrał po jej bladych usteczkach; aż gdy przymknęła oczy, astry z palców jej wypadły — i zasnęła.
Wanda patrzyła na nią ciągle spojrzeniem, w którem troskliwość łączyła się z czułością, potem odeszła do okna i zamyśliła się.
Zamyśliła się, a w oczach jej zagrał smutek niewypowiedziany. Podniosła rękę do czoła i westchnęła z głębi piersi.
Przez cały ten czas Gaczycki stał nieruchomo o kilka kroków od drzwi wpółotwartych, i nie spuszczał z oka sceny odbywającej się przed nim w głębi ocienionego pokoju.
Teraz dopiero przypatrując się jej zdaleka i niewidzialny mógł on dostrzedz zmianę jaka od pewnego czasu zaszła w twarzy Wandy. Cera jej przejrzysta zawsze i biała, przybrała żywszy koloryt, słabe rumieńce przebijały się z pod delikatnej tkanki, błękitne żyłki na skroniach pulsowały żywiej. Mimoto jednak policzki jej schudły nieco, i wielkie oczy zapadły trochę, a długie rzęsy spuszczających się co chwilę powiek, rzucały na jej lice nieokreślony cień smętnej rzewności i zadumy. Cała postać jej zresztą miała tę samę co i dawniej wiotkość i powagę ruchów; tylko, że ruchy te powolniejszemi jeszcze się stały. Patrząc na nie możnaby rzec, że piękna dziewica owiana była na jawie urokiem jakiegoś snu. Sen ten musiał być spokojny, ale zarazem smutny
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.