Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

piłem ani na chwilę, przerwał Gaczycki; ale wyznam pani otwarcie, że nie przypuszczałem abyś pani tak młoda mogła żywo zainteresować się staraniami, któreby wiele osób w jej wieku za uciążliwe uważało...
Wanda podniosła na niego zdziwione oczy.
— Dla czegóżby mię to dziecię i starania około niego żywo zająć nie miały? odrzekła z prostotą. Wszakże nie ma na świecie większego zadowolenia, a nawet szczęścia, jak uczynić komuś dobrze, ulżyć czyjemuś cierpieniu, sprawić komuś przyjemność, tembardziej jeśli ten któś potrzebujący naszej pomocy jest biednem, niewinnem dzieckiem, które nic jeszcze nie uczyniło złego a już cierpi.
— Poczucia te pani wzbudzają we mnie uwielbienie, wyrzekł Gaczycki.
Słowa te wydawały się w jego ustach zwyczajną tylko, a przez światowego człowieka wygłoszoną grzecznością. Ukłon, który im towarzyszył był sztywny, a twarz została przy nich obojętną. Tylko w oczach, w dalekiej głębi blado-błękitnych źrenic zapłonęły mu żywo dwie srebrne iskierki, zamigotały i znikły prędko. Iskierek tych nie dojrzała Wanda, bo pan Edward siedział plecami zwrócony do okien; uśmiechnęła się więc tylko i odrzekła:
— Uwielbienie! to za wielki i zbyt brzmiący doprawdy wyraz, dla tak prostego faktu, jak przyjęcie w domu i otoczenie opieką nieszczęśliwego dziecka.