sła. Ale trwało to krótko, i patrząc ciągle na Wandę, wyrzekł:
— Towarzystwo pana Augusta jest rzeczywiście bardzo miłem, i sądzę, że pani brak jego poczujesz, gdy pan Przybycki opuści X.
Słowa te wywarły na Wandę piorunujące wrażenie. Poprzedni leciuchny rumieniec zniknął nagle z jej twarzy — zbladła, i widać było że zadrżała.
Gaczycki nie spuszczał z niej wzroku, i gdyby nie firanka okna, która mu cień na twarz rzucała, możnaby było dojrzeć, jak nagła bladość Wandy odźwierciadliła się w nagle też pobladłem jego czole.
— Pan Przybycki opuści X.! wyrzekła po chwili panna — i można było dostrzedz jak przy tych wyrazach przezroczysta suknia jej podnosiła się od drżących a śpiesznych serca uderzeń. Czy pan Przybycki zamierza opuścić nasze miasto? powtórzyła wlepiając spojrzenie w przykrytą cieniem firanki twarz Gaczyckiego.
— Powinien to uczynić, odparł pan Edward; a w głosie jego zabrzmiała pewna surowość.
— Powinien! dla czego powinien? zawołała Wanda blednąc bardziej jeszcze — a we wzroku jej było zdumienie z przerażeniem graniczące.
Gaczycki milczał parę minut. Potem z właściwem sobie, obojętnem lubo pełnem wytworności zaniedbaniem ruchów, oparł się o poręcz fotelu, na którym siedział i rzekł:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/236
Ta strona została uwierzytelniona.