Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

ście palm, zakrywając jej niebo, a wkoło niej rosły same powoje drobne i słabe, albo nizkie, bezbarwne kwiecie pełzało po ziemi, nie mogąc dosięgnąć wysokości na której kielich jej biały drżał, wyglądając nieznanego światła, za którem tęskno mu było.
Raz, ożeniony z żółtą malwą promień słoneczny blady i smutny, przesuwał się przez lasu gęstwinę i ujrzał białą magnolję. Prześliznął się koło niej i nagle odzyskał dawną światłość swoją, sypnął wkoło rojem iskier złotych, i rozpalił się szeroko niby płomień. Magnolja ujrzawszy światło za którem tęskniła, podniosła smutnie wprzód pochylony swój kielich, rozlała wkoło potok zdwojonej woni, a białość jej rozpromieniła się także rojem iskier srebrnych.
Odtąd promień spływał często na listki magnolji, ale zawsze na krótko, bo wracać musiał do żółtej zwiędłej malwy, nad którą nieustannie od rana do zmroku świecić mu kazali bogowie leśni.
Magnolji smutno było, że promień ciągle opuszczać ją musiał. Tęskniła i cierpiała zrazu trochę, i sama niewiedząc o tem że cierpi; potem więcej, potem jeszcze więcej, i bardzo i niezmiernie — aż od rdzy zgryzoty pociemniały jej listki srebrzyste. Zaczęła więdnąć, przestała woń wydawać, i wspaniały kielich swój pochyliła nizko.
Gdy raz stęskniona i rozbolała, kroplami rosy płakała śród nocy, skarżąc się na dolę swą gwiazdom, które przeglądały przez liście palmowe, zobaczył ją w przelocie