Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

nym smutku, a promień biedny ze zgryzoty i bólu zgasłby na jej grobie.
Umilkł na chwilę pan Gaczycki, a potem dodał:
— Taką jest fantastyczna opowieść wschodnia o magnolji i promieniu; ale jak w każdej bajce wysnutej fantazją ludów, leży i w tej prawda życiowa.
Wanda powstała, ręce jej bezwładnie opuściły się na suknię.
— A cóż się stało, wyrzekła glosem[1], który znać było jak drżał i zamierał w jej piersi, cóż się stało z biednym promieniem, któremu wydarto magnolję?
— Biedny promień ten, odpowiedział powstając pan Gaczycki, cierpiał bardzo i długo; ale na osłodzenie cierpień jego, litościwi bogowie leśni dali mu lutnią o złotych strunach, po których ślizgając się grał on cudownie, a pieśni jego miljonowem echem powtarzały się w przestrzeni, rozlewały wokoło czar niewymowny, i pogrążały w zachwycie wszystkich mieszkańców lasu.
Rzekłszy to pan Gaczycki skłonił się przed Wandą i szybko opuścił salon. Gdyby nie zmrok coraz gęstszy zapadający w salonie, Wanda mogłaby dostrzedz silne wzruszenie na twarzy obojętnego pana.

Zamknęły się drzwi za wychodzącym gościem, cisza i zmrok zapełniły salon. Wanda stała nieruchoma u okna, z czołem na dłoń opuszczonem, i smętnym wzrokiem patrzyła jak jedna po drugiej zapalały się czerwonawe latarnie uliczne. Znać było że pracowała myślą, bo usta jej drżały niekiedy, i poruszały się powtarzając ci-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – głosem.