cho jakieś wyrazy. Ale zarazem blask padający na nią od jednej z latarni ulicznych, ukazywał na twarzy jej trwogę, boleść, a nadewszystko zdumienie z przerażeniem graniczące.
— On miałby wyjechać! rzekła do siebie podnosząc twarz bladą i cierpiącą; on miałby wyjechać ztąd! na zawsze może! dla czego? mój Boże! dla czego? dla czego?
Załamała ręce ruchem bolesnym, a zarazem wzrok jej spuścił się nizko ku najniższemu rzędowi okien przeciwległej kamienicy, i zatrzymał się na jednem z nich, które w tej samej właśnie chwili zadrżało bladem światłem zapalonej w głębi mieszkania lampy. Potem oczy jej przesunęły się zwolna ku innym dwom oknom, leżącym w tym samym co i tamto rzędzie, i oświetlonym czerwonawą łuną, wyraźnie od płonącego na kominku ognia. Patrzyła na nie długo, i ujrzała przesuwającą się za szybami dziwną postać. Była nią kobieta w czarnej wełnianej bluzie, i czepcu białym o szerokiej lisztwie, wyraźnie nie idąca o własnych siłach, ale sztywnie, martwo, automatycznie oparta o poręcz krzesła posuwanego czyjąś ręką. Postać ta bardziej podobna do widma lub do trupa, niż do żyjącej kobiety, sunęła zwolna i bezwładnie; a wystający z pod szerokiej lisztwy profil jej twarzy, ostry, suchy, żółty, fantastycznemi niemal kształtami przesunął się powoli za szybami okien kominkowym ogniem oświetlonych, i zniknął za innem, którego mgliste światło przysłonięte było z wewnątrz grubą zasłoną.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.