Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

Po bladych i wązkich ustach Anastazji błądził dziwny uśmiech, wykrzywiający je raczej niż zdobiący; zapadłe jej czarne oczy błyszczały gorączkowo.
Za fotelem i trochę z boku, stała służąca Tekla nadając głowie swej kierunek taki, aby twarz jej nie mogła być widzianą w lustrze przez strojącą się kobietę. W szarych oczach Tekli błyszczała z trudnością pokrywana ironja, a z ruchu jej pucołowatych rumianych policzków znać było, że z trudnością wstrzymywała się od zbyt widocznego uśmiechu.
— Teklo, ozwała się Anastazja, wszak ja dziś lepiej wyglądam? nieprawdaż?
— O, pani dziś ślicznie wygląda! odparła sługa z nagięciem głosu, w którym drżała chytrość i uniżoność. Odkąd jestem u pani, to jest od lat czterech blizko, nie widziałam pani tak dobrze jak dziś wyglądającej. Zapewne pani czuje się zdrowszą?
Anastazja okręciła wkoło głowy gruby warkocz, i odwracając się nieco do sługi spytała:
— Teklo! czy dobrze mi z tym warkoczem?
— Doskonale! zawołała sługa; doprawdy nie poznaję dziś pani! niech pani jeszcze ułoży włosy nad czołem!
Anastazja uśmiechnęła się z większym jeszcze zadowoleniem, i zaczęła skręcać na palcach, podnosić i układać pasma włosów.
— Zdaje mi się, rzekła, że wkrótce będę zupełnie zdrową; dziś nawet czuję się już znacznie rzeźwiejszą i silniejszą, i gdyby nie te moje nogi...