Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.

daszże miłości której ci dać nie mogę? czyliż sądzisz że skłamię kiedykolwiek, i powiem że cię kocham, gdy tego czuć nie będę? Dla czego nie pogodzisz się z twoim losem? czemu ciągle wrzesz i rzucasz się daremnie?
Anastazja odjęła powoli ręce od twarzy zoranej tysiącem bruzd gniewu, bólu i niecierpliwości; wyciągnęła do Augusta rękę, i pokazując mu dłoń zranioną szpilką z której sączyły się zwolna krwi krople, zaczęła mówić głosem który jej w piersi zamierał, łącząc się z ciężkim syczącym oddechem.
— Patrz na te krople krwi, które płyną z mej dłoni... źródło takich samych, tylko gorętszych i obfitszych zalewa mi serce ile razy patrzę na ciebie, a potem ujrzę w lustrze własną postać... W istocie... czemże ja dla ciebie jestem? ciężarem, kulą u nogi, skieletem dawnej kobiety której ślubowałeś... Tysiąc razy pragnęłam umrzeć... zabić w sobie to nędzne życie, aby i ciebie uwolnić i samej już nie cierpieć... ale dotąd miałam jeszcze nadzieję.
— Nadzieję? powtórzył August jakby bezmyślnie z oczami utkwionemi w przestrzeń; nadzieję, powtórzył, jaką ty miałaś nadzieję?
I przy tych słowach dziwny uśmiech, w którym była i gorycz i litość i ironja, wydarł się na jego usta.
Anastazja jęknęła z głębi piersi, i rzuciła się na fotelu.
— Ha! krzyknęła, więc ty śmiejesz się i szydzisz z tego żem śmiała mieć choćby nadzieję! Tak... byłam