Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy budził się ze snów tych, cierpiał, bo niewyraźny głos mówił mu, że jak we śnie tak i na jawie, ona dla niego to jak złota chmurka na niebiosach — ani ująć ją, ani nawet dotknąć nigdy mu wolno nie będzie. Byłto jednak głos niewyraźny który mu tak mówił — bo nigdy myśli swej nie pozwalał długo zapytywać serca, a sercu wzbraniał podawać myśli zagadkę swą do rozwiązania.
Ile razy rozum nawykły do pytań wciskał się w tajnie uczuć by je rozświetlić i po imieniu nazwać, tyle razy upornie wołał do siebie samego:
— Kocham ją jak siostrę! uwielbiam jak anioła!
Wtedy znowu głos niewyraźny w nim się odzywał — głos rozumu czy sumienia, i kłam zadawał jego słowom. Ale on głos ten tłumił, uciekał od niego; gdy go posłyszał w sobie, starał się conajwięcej mówić, ruszać się, pracować, aby go conajbardziej oddalić od siebie — aby go nie słyszeć.
Aż oto przyszła chwila, w której niepodobna mu już było stłumić głos ten lub uciec od niego — chwila wywołana wstrętem jaki poczuł do Anastazji przybranej w łachmanki młodości, i ślepym jej gniewu i namiętności wybuchem.
I dla czegoż jeszcze, jakby trafu szyderstwem, w tej samej chwili białe ramię Wandy otworzyło przeciwległe okno, i śliczna, dobra jej postać błysnęła przed jego oczami...
Nagle we wnętrzu jego odbyło się straszne przesilenie; własną ręką rozdarł zasłonę, którą dotąd sam przed sobą