Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/272

Ta strona została uwierzytelniona.

Augusta przystanęła także na mgnienie oka, ale wnet postąpiła dalej zwykłym sobie pełnym wdzięku i powagi krokiem.
Kilka chwil zbliżali się tak ku sobie, powoli, aż stanęli uż[1] naprzeciw siebie.
Oboje blade mieli twarze, ale uśmiech przywołali na usta.
— Byłam u pani Rumiańskiej, wyrzekła Wanda podając na powitanie rękę Augustowi; a teraz wracam do domu.
— Pozwoli pani sobie towarzyszyć? zapytał August. Wanda podniosła na niego oczy z lekkiem zdziwieniam, bo dźwięk głosu jego był inny jakoś niż zwykle — ale po chwili, twierdząco a uprzejmie skinęła głową.
Poszli więc dalej razem, obok siebie. Zrazu zamienili kilka potocznych frazesów, ale nagle umilkli, i zdawało się że myśli ich gwałtownie odciągane były od powszednich przedmiotów o których mówić próbowali. Ulica którą szli, a na której znajdowało się mieszkanie Wandy i Augusta, spuszczała się zwolna po spadzistości góry, a u końca jej płynęła rzeka.
Oboje młodzi ludzie nie wiedzieli sami jak minęli bramy swych mieszkań, i znaleźli się za murami miasta, na wyniosłem wybrzeżu, u stóp którego zcicha szumiał szeroki pas wody. Stanęli.

Słońce zachodziło, i całkiem prawie skryło się już za las dorastający przeciwległe wybrzeże; za nimi było wzgórze porosłe gęsto karłowatą sośniną; młody księżyc przeglą-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – tuż.