dał się w spokojnym błękicie rzeki, po którym w oddali mknęło chyżo kilkanaście łódek rybackich. Dalej jeszcze pod wzgórzami stały podróżne tratwy obciążone drzewem czy zbożem, i spoczywały przy lądzie — a na nich zapalały się stopniowo szerokie czerwonawe ogniska, albo drubniutkie migocące światełka. Cisza zupełna panowała w powietrzu — gwar miasta niewyraźny dochodził z za wzgórzy, i łączył się z drzew szumem.
Wanda i August byli sami — sami w obec piękności i cichego smętku wpółjesiennego już wieczoru. Wanda wiodła wzrokiem po otaczających przedmiotach, Augusta spojrzenie było w twarz jej utkwione.
Blada była i zmieniona, oczy jej nieco zapadły, i płonęły niezwykle, usta lekko drżały.
Od trzech dni, to jest odkąd dziwne opowiadanie pana Gaczyckiego pobudziło ją do myślenia nad tem co się z nią od pewnego czasu działo, Wanda łamała się ze swemi myślami, starała się zrozumieć siebie; ale myśl jej nieposłuszna i niedoświadczona nie potrafiła ani razu nazwać po imieniu uczucia, które w sercu jej grało.
Miała tylko niewyraźne przeczucie wielkiej boleści, czuła trwogę, a zarazem tęsknotę nieznaną, nieokreśloną; a gdy zamknęła oczy zdało się jej że słyszy głuchy szum palmowej puszczy wschodniej, i widzi promyk blady ślizgający się po strunach złotej lutni, i śnieżną magnolję, pomiędzy palm liśćmi smutnie schyloną i więdniejącą.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/273
Ta strona została uwierzytelniona.