zdawała śmiać się, druga narzekać — a echa porwały śmiech i odgłos żałości, i nad głowami Wandy i Augusta poniosły je na wzgórza — daleko. Wanda i August spojrzeli na siebie.
— Rozłączyły się! szepnęła Wanda ledwie dosłyszalnym szeptem — a zarazem dwie drobne łzy znowu ukazały się w jej źrenicach, i szybko zniknęły za spuszczającą się powieką.
Augusta oczy zapłonęły, silny rumieniec oblał mu czoło; zdawało się, że już, już powie słowo, które wyrywało się mu na usta — gdy nagle powstrzymał się, przeciągnął rękę po czole, i niezmiernym wysiłkiem woli przywróciwszy fizjonomji wyraz zwyczajny, wyrzekł z zupełnym prawie spokojem:
— Czyś pani zwróciła na to uwagę, że gdy rozstały się łódki te, jedna z nich popłynęła dalej wesoło i ze śmiechem — druga z pieśnią żałośną?
Wanda podniosła na niego spojrzenie.
— Byłożby tak samo z ludźmi? spytała zwolna. August milczał chwilę; wzruszenie ogarniało go coraz bardziej.
— Tak, wyrzekł zniżonym głosem; gdy na drogach ziemskich rozstają się dwa serca przez chwilę złączone, najczęściej jedno z nich swobodnie kołysane falami życia mknie dalej śród nowych uczuć i nowego wesela; a drugie...
Zatrzymał się.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/275
Ta strona została uwierzytelniona.