Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.

jest prawdziwego człowieka. Dałeś mi pan wiele dobrego... przy tobie umysł mój wzrósł i dojrzał... przez ciebie niejedna myśl wzniosła i szlachetna zrodziła się w mej głowie... Jeżeli koniecznie trzeba aby rozeszły się drogi nasze, abyśmy się wyrzekli tej przyjaźni, która nas połączyła...
Przestała na chwilę mówić, głos jej zamierał od żałości, usta drżały a pierś falowała szybko. Ale podniosła twarz ku niebu, na które zaczynały już wstępować gwiazdy, i mówiła dalej pod wpływem natchnienia.
— Wszak życie nasze ziemskie krótkie... kiedyś może spotkamy się znowu, na której z tych gwiazd co tam w górze świecą... tam może nie będzie już złośliwych bogów leśnych, co rozłączają promień złoty z magnolją białą... tam nie będzie może boleści ani rozstania... Dziecinneto zapewne marzenia, ale niechże choć marzyć wolno będzie sercu, które cierpi... I cóż wreszcie na ziemi nie jest marzeniem, snem? Wszak i spotkanie nasze i przyjaźń nasza, to sen, który losem wnet zostanie rozwianym... Panie Auguście! ja o śnie tym nie zapomnę — nigdy!
— A dla mnie sen ten będzie życiem! zcicha odpowiedział August.
Odniósł już nad sobą zupełne zwycięztwo; burza namiętności umilkła mu w piersi i zgasła we wzroku. Żaden wyraz któryby mógł zakłócić świętą czystość myśli dziewicy stojącej przed nim, nie wydzierał się na jego nsta. Patrzył tylko na Wandę z nieskończonem uwiel-