— Przybyłem dziś posłuszny zaproszeniu otrzymanemu od pani, odpowiedział grzecznie ale ozięble Gaczycki.
Chmura przebiegła po czole Olimpji, i zdawała się oznaczać myśl: To człowiek z marmuru! straszny człowiek.
Usiedli.
— Mój Boże, rzekła po chwili piękna gospodyni, już to my kobiety mamy zawsze to szczęście, że otrzymujemy najczęstsze odwiedziny osób obojętnych nam lub antypatycznych, a nie mamy mocy pociągnięcia do swego domu tych, z którymi byśmy chciały przyjazne zawrzeć stosunki!
— Toby się sprzeciwiało francuzkiemu przysłowiu, które mówi, że czego chce kobieta tego chce sam Pan Bóg, odparł z uśmiechem Gaczycki.
Uśmiech jego w przelocie pochwyciła Olimpja, a oczy jej strzeliły skośnym promieniem piszącym w powietrzu myśl: „uśmiechchnął się! to dobry znak“! Usta zaś jej wyrzekły:
— Nigdy jak teraz nie pragnęłam aby przysłowie to zawierało w sobie prawdę!
— Czy pani masz jakiś cel upragniony, do którego dążysz? obojętnie zapytał gość.
Przywiązała do twarzy jego spojrzenie swoich wielkich błękitnych oczu, strzelających w tej chwili żółtym blaskiem błyskawic. Blask ten zdawał się mówić: „celem moim jest położyć cię u stóp moich“!
Usta jej zaś wyrzekły ze śmiechem:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/284
Ta strona została uwierzytelniona.