Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

domów... Więc nie zechcecie aby w nich bywała panna, która tedy... sam na sam z żonatym mężczyzną przechadza się brzegiem rzeki, i rozmawia z nim... o rzeczach które tedy... obrażają moralność... Przepraszam!
To rzekłszy, powstał cnotliwy człowiek świętem zdjęty oburzeniem; pełen cnoty ukłon oddał towarzystwu, i jak przystało mężowi dźwigającemu na swych barkach ciężar moralności publicznej, poważnym i miarowym krokiem udał się do swego cnotliwego domu, w cnotliwe objęcia swej cnotliwej małżonki, która czas jego nieobecności spędzała na cnotliwem wyglądaniu przez okno, azali nie zobaczy na ulicy czegoś niecnotliwego, z czemby się podzielić mogła ze swemi cnotliwemi przyjaciołkami.
Po wyjściu pana Rokowicza, wielki gwar zawrzał w salonie. Jak żmij żądła syczały języki, jak ostrza stali błyskały oczy, słowa zgrozy sypały się jak grad kamyków, ciskany przez stojących w górze na kogoś rozciągnionego w głębi przepaści. Młodzi mężczyzni uśmiechali się znacząco, kobiety z trjumfem podnosiły nieskazitelne czoła, panny spuszczały skromnie powiek i[1] wstydząc się za towarzyszkę; stary kawaler chichotał to tu to owdzie szepcąc dwuznaczne koncepta, układane na cześć panny przechadzającej się sam na sam z żonatym mężczyzną; rumiany Ignaś wzdychał potężnie między piecem a konsolą, stara panna kiwała głową na znak twierdzenia i zgrozy.

Pomiędzy tem wszystkiem wyróżnił się głos tronującej na kanapie amarantowej damy.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – powieki.