Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/299

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie noś pani pierścienia tego w kieszeni, bo zgubić go możesz! A szkodaby go była, gdyż to klejnot piękny i... drogo nabyty!..
Słowa te, wypowiedziane bardzo obojętnym tonem, jak grom spadły na głowę Olimpji. Zbladła; ze źrenic jej strzeliły skośne promyki trwogi i gniewu. Zręcznie jednak pokryła wzruszenie, i odwracając się od Gaczyckiego zaczęła nagle ze zdwojoną złośliwością:
— Tak moje panie, uważam odtąd stosunek z panną Wandą za poniżający godność osobistą kobiety, która umie siebie cenić, i postanawiam nigdy nie przyjąć ją w swym domu, ani przy spotkaniu nie podawać jej ręki...
— Ja także!.. zawtórowała dama amarantowa.
— I ja! powtórzyła dama fjoletowa.
— I ja! cicho wyrzekła dama zielona.
— Ciociu, szepnęła do ostatniej siostrzenica Ludwika, mnie żal Wandzi! jestem pewna, że to tylko plotki na nią i obmowy! Dla czego ciocia wyrzeka się jej znajomości!
— Trzeba stosować się do ogólnego zdania, odszepnęła ciotka — inaczej ciebie samą ogadają, i stracisz opinją!
Pani Apolonja cały czas milczała wbrew zwyczajowi swemu.
— Cóż pani sądzisz o tem wszystkiem? zapytał ją któś z boku.
Antyfona smutnie pokiwała głową.
— Niech mię Bóg strzeże i broni abym miała co złego powiedzieć na córkę mojej dobrodziejki! Pani Rodowska