— Posłuchaj, mówiła dalej, wyciągając rękę do Apolonji, która stała w zdumieniu i zmięszaniu; wiedz że kocham mojego męża; kocham tego szlachetnego człowieka, któremu skrzywdziłam, złamałam życie, a który nigdy nie powiedział mi słowa wyrzutu, i otacza mnie, zestarzałą i niedołężną opieką swego zacnego ramienia, jak gdybym była młodą i powabną. Kocham go i czczę, i dla tego nie zniosę aby ktokolwiek w obec mnie źle o nim mówił. A ktoby to uczynił, tegobym prosiła aby wyszedł z mego domu... Wyjdź pani... wyjdź ztąd natychmiast...
Ręką wskazała drzwi i z podniesioną głową patrzyła na Apolonją swemi ciemnemi zapadłemi oczami, które w tej chwili dumne, gniewne i szlachetne, zajaśniały dawną pięknością.
— Pani! zaczęła Apolonja przybierając usta w najsłodszy swój uśmiech, tylko życzliwość i litość dla pani powodowała mię...
— Wyjdź pani, wyjdź ztąd! krzyknęła Anastazja prostując się; kto cię prosił o życzliwość twą, kto cię prosił o litość? Ja ich nie potrzebuję od ciebie! Ukąsiłaś mię jak żmija! wyjdź ztąd, i powiedz ludziom którzy cię pytać będą, że jedynem mojem nieszczęściem jest choroba, a on żadnego powodu do zmartwienia nie daje mi nigdy! Czy słyszysz? żadnego! nigdy! Jest najlepszym mężem, jak jest najlepszym człowiekiem! Wiedz sama i powiedz innym, że kocham go; że jeśli jest na świecie kobieta która go kocha, kocham i ją za to że ma dla niego miłość...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/311
Ta strona została uwierzytelniona.