Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/313

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakby pod obłokami temi zawieszona, niby w ramach obrazu, między draperją białej firanki, w otwartem oknie pierwszego piętra siedziała Wanda. Siedziała profilem zwrócona do ulicy, i widać było tylko głowę jej, ramiona, i rękę trzymającą książkę, w której oczy jej były utkwione. Siedziała nieruchoma, jak posąg piękna; na twarzy jej rozlewał się spokój czystej myśli i niewinnego serca, a tylko po łagodnych ustach błądził odcień smutku.
Anastazja utkwiła w niej pałające oczy.
— Więc to ona! ona!.. szeptała do siebie; usta jej wykrzywiły się gorzkim śmiechem, a z oczu wzniesionych w górę strzeliło coś nakształt nienawiści. Ale im więcej patrzyła na Wandę, tem mniej było goryczy w jej uśmiechu, i nienawiści w oczach.
— Cóż mi mówiła tamta, szepnęła do siebie znowu, że ona jest zalotnicą i płochą dziewczyną! — o, to nieprawda! ja znam się na tem!
Patrzyła długo, coraz większa boleść twarz jej zalewała, ale gorycz i nienawiść ustępowały stopniowo.
Nagle z za szarych obłoków strzelił promień słońca, upadł prosto na głowę Wandy, i ześliznął się na trzymanej przez nią książce. Podniosła głowę zbudzona tą światłością która mignęła przed nią; lekkie westchnienie poruszyło przezroczystemi fałdami jej sukni, i podjęła szafirowe oczy, smutne ale spokojne spojrzenie przesuwając po ciemnych chmurkach, włóczących się w górze na tle szarem...