Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/330

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyznaj pan iż wiedziałeś o tem, że wyjazd mój z X. w skutek pewnych okoliczności stanie się prędzej lub później koniecznym...
— Nie waham się szczerze odpowiedzieć panu, że tak było w istocie, odparł Gaczycki.
August wyciągnął do niego rękę.
— Dziękuję, rzekł; przyjmuję twoją propozycję, i najdalej za tydzień opuszczę X.
Gdy to mówił większa jeszcze bladość twarz mu pokryła, cierpienie malowało się w oczach.
Gaczycki ścisnął mu rękę.
— Pozwól sobie powiedzieć, wyrzekł, że postępujesz jak człowiek sumienny i szlachetny; szanuję cię Auguście!
August zamyślił się długo, boleśnie. Oczy jego mimowoli wybiegły spojrzeniem za szyby okien, i w zamyśleniu spoczęły na oknach pierwszego piętra przeciwległej kamienicy. Gaczycki wiódł okiem za kierunkiem jego wejrzenia; smutny był i wzruszony.
— Wyjadę, mówił dalej August, i jak dawniej pracować będę wedle sił i zdolności. Czuję, że uczucie głębokie a nieszczęśliwe przebudziło mego ducha, wzmogło go — wyrwało z apatji w którą był zapadł. Myśl o niej będzie mi natchnieniem... Pociechy w tęsknocie i siły w cierpieniach szukać będę w sztuce ukochanej, do której teraz czuję popęd taki jaki był ozdobą i rozkoszą najpierwszej mej młodości... Nie każdemu dano być szczęśliwym na tej biednej ziemi... Ja szczęście moje smutne