Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/335

Ta strona została uwierzytelniona.

— Biedne dziecię! wyrzekła po chwili, więc ani przewidywałaś, że burza oddawna już wre wkoło ciebie, że złe języki opasały cię siecią tysiącznych plotek i obmów, że te same kobiety, które okazywały ci najżywszą przyjaźń i sympatję, najzażarciej szarpały twoją dobrą sławę?
— Owszem, odpowiedziała Wanda, oddawna nie zwykłam była stosować się do drobiazgowych form i zwyczajów przyjętych przez nasze towarzystwo, i wiedziałam że mi to mają za złe... Ależ od prostej przygany do ogólnej pogardy daleko jeszcze. O cóż mię oskarżają? zkądże powstała ta burza złych języków, o której mówisz?
— Ze znajomości twej z panem Przybyckim, odparła Stanisława.
Czoło Wandy pokryło się szkarłatnym rumieńcem, a potem stało się jeszcze bledszem niż było wprzódy. Pochyliła głowę na piersi.
— Tak, szepnęła, domyślałam się tego, ale odpychałam domysł ten, jako uwłaczający ludziom i mnie. O, jakież to serca niedobre! jakie nieszlachetne dusze! mówiła dalej załamując ręce przed sobą; dla czegóż nikt z nich nie przyszedł otwarcie wypowiedzieć mi swej myśli? czemu nikt szczerze a uczciwie nie zapytał mię o istotę rzeczy? Wszak znali mię od tak dawna i taką mi okazywali przyjaźń, że niejedna osoba miała prawo to uczynić! Dla czegoż knowali przeciwko mnie niby spisek jakiś, w obłudzie i fałszu uśmiechając się do mnie i okrywając mię pocałunkami — aż póki nie zdobyli sobie