Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/337

Ta strona została uwierzytelniona.

niem, dla tego aby ktokolwiek nie powiedział broń Boże, iż mają spólnictwo z tem, co miało nieszczęście niepodobać się komuś...
— O Stasiu! ty do takich słabych i tchórzliwych istot nie należysz! zawołała Wanda obejmując szyję przyjaciołki.
— Ja? odpowiedziała Stanisława wzruszając ramionami, ja nie pojmuję podobnej dwulicowości. Dla kogo nie mam dość szacunku, aby w nim ręka w rękę iść publicznie, temu i potajemnie dłoni nie podam; ale kogo między czterema ścianami uścisnę z przyjaźnią, temu dałabym ten sam uścisk, choćby na szczycie wieży kolońskiej katedry, i chociażby u stóp tej wieży cała ludzkość była zgromadzoną i patrzyła na mnie... Z tobą Wandziu znamy się od lat dziecinnych — od lat dziecinnych wiązała nas przyjaźń i wzajemna sympatja; to też nigdy nie zaparłam się tego, że jestem twoją przyjaciołką — i nie zaparłabym się nawet, gdyby cię oskarżano o sto razy większą zbrodnię niż ta, że kochasz człowieka, którego ci wedle praw ludzkich kochać nie wolno.
— A więc tak, kocham go! wybuchnęła Wanda wpół z płaczem, wpół z energją. I cóżem temu winna? Alboż wiem jak przyszło mi to uczucie? alboż potrafiłabym sama opowiedzieć historją mego serca? Gdym pierwszy raz go ujrzała, zdało mi się że znam go dawno... dawno, że przebywaliśmy już razem kędyś w krainach duchów może... tam pod gwiazdami, w które oboje wpatrywać się lubimy — może dla tego że przeczuwamy w nich pierwo-