Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/342

Ta strona została uwierzytelniona.


XXVI.


Niedalej jak o pół wiorsty od X., na niewielkiem wyniesieniu stoi dworzec kolei żelaznej. Obok murów jego kilka razy na dobę z odległych stron świata przybywająca, pędzącą jak wichru i kurzawy tuman, staje lokomotywa. Przybycia jej z niecierpliwością oczekują tłumy tych, którzy w podróż puszczać się mają, i tych co żegnać ukochanych a oddalających się przyszli, i tych co mają nadzieję powitać kogoś z drogi dalekiej, i tych jeszcze, co od lat już wielu gapią się na ów parowy i żelazny cud dziewiętnastego wieku, i nigdy dosyć nagapić się nie mogą.
Kiedy zrana w dzień pogodny parowóz odlatuje od dworca, stukając kołami po szynach, sycząc i gwiżdżąc jak wulkan przed wybuchem, a podobno i czeluście piekielne pełne dusz nieszczęśliwych smażonych w smole — wtedy w przezroczystem powietrzu rozwija się za nim długie a kręte pasmo dymu ozłoconego słońcem; sypią się iskry niby z paszczy bajecznego smoka, a smugi ich wiją