Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/344

Ta strona została uwierzytelniona.

gnęła drżącą rękę do stojącego naprzeciw mężczyzny, i rzekła:
— Powiedziano mi że pan dziś odjeżdżasz... przyszłam aby raz jeszcze widzieć i pożegnać pana... może nie powinnam czynić tego, ale nie mogłam inaczej...
Nie mogła mówić dalej. Mężczyzna patrzył na nią z uwielbieniem i wdzięcznością.
— W tej uroczystej chwili, wyrzekł, gdy może poraz ostatni widzimy się na tej ziemi, pozwól abym odrzucił formy światowe i raz, raz jeden w życiu powiedział do ciebie: Wando!
— Panie Auguście! jęknęła kobieta; Auguście! szepnęła tak cichutko, że jeden tylko anioł stróż jej mógłby ją dosłyszeć — a z pod zasłony spłynęła kropla przezroczysta, i zaperliła się na ciemnem okryciu.
W tej chwili tuż blizko nich zadźwięczał donośny dzwonek. Zadrżeli oboje, i pobledli.
— Myślałam, mówiła Wanda, że nie będzie źle z mej strony, jeśli przyjdę tutaj aby pożegnać pana słowem gorącego życzenia, aby uścisnąć ci rękę raz jeszcze, i powiedzieć: bądź szczęśliwy!
— Szczęśliwy! powtórzył August ze śmiertelnem zwątpieniem w głosie, i powiódł ręką po oczach przed któremi przedmioty mięszały się, ćmiły i drżały.
— Szczęśliwy! powtórzyła Wanda pewniejszym głosem, szczęśliwy — tem smutnem lecz wielkiem szczęściem, jakie daje niepokalana zacność, i spełniony obowiązek.