Drugi raz ozwał się dzwonek, a głośniej jeszcze i przeraźliwiej niż przedtem.
Wanda znowu złożyła dłoń w rękę Augusta — tonęli w sobie oczami, jak gdyby nazawsze obrazy swoje chcieli utrwalić w pamięci.
— Czy spotkamy się jeszcze kiedy na tej ziemi? szepnęła Wanda.
— Nie wiem, drżącemi usty odszepnął August. Ja pani szukać nie będę, nie powinienem... chyba... chyba będę miał prawo rozrządzać własnem życiem, i oddać je tobie.
Trzeci raz zabrzmiał dzwonek. Dźwięk jego ostrzem stali odbijał się o serca młodych ludzi.
— Jedź już, jedź pan! szybko wyrzekła Wanda; ona tam czeka na ciebie... Bądź zdrów Auguście, dodała cichutko.
W silnym uścisku objął jej obie dłonie.
— Wando! pamiętaj o mnie! wyszeptał; nie, nie, dodał prędko, zapomnij... zapomnij, i bądź szczęśliwą! Z temi słowami odbiegł od niej, i zmięszał się z różnobarwnym tłumem.
Rozstali się nazawsze może, i nie powiedzieli sobie nawet ni razu krótkiego słowa: kocham! August zaparł je w sercu aby na usta nie wyszło, bo lękał się bardziej jeszcze zamącić spokój i zranić serce Wandy; ona słow tego nie wyrzekła, bo powstrzymywała ją nieśmiałość dziewicza, a w głębi jej tkwiła myśl, aby szlachetnemu człowiekowi nie utrudniać bardziej spełnienia bolesnych lecz zacnych postanowień.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/345
Ta strona została uwierzytelniona.