jest obłuda, a cnotami wzbudzającemi we mnie cześć najwyższą są: prostota i przebaczenie.
To rzekłszy Gaczycki postąpił kilka kroków w kierunku gospodyni domu i rzekł z ukłonem:
— A teraz zostaje mi tylko przeprosić państwa, że tak długo zająłem ich moją rozprawą o cnocie prawdziwej i fałszywej. Wypadło to jakoś z rozmowy i mego dzisiejszego nastroju. Państwo oczekujecie pewnie z niecierpliwością kadryla i walca, a mnie czas iść robić przygotowanie do jutrzejszej podróży. Zatem...
Tu skłonił się całemu towarzystwu na znak pożegnania, i skierował się ku drzwiom.
Wyszedł, ale pozostałe w salonie osoby długo jeszcze milczały, rozmawiając tylko zamianą spojrzeń i uśmiechów. Nikt też nie zauważył, że za wychodzącym gościem wysunął się do przedpokoju pan Spirydjon As.
— Edwardzie, rzekł biorąc rękę Gaczyckiego; przyznaj, że w historji którą opowiadałeś, moja osoba grała niepoślednią rolę. Ten chiński Kyang to ja...
— Wyznaję że tak jest, odpowiedział Gaczycki.
— A więc gdzież jest to dziecię? spytał pan Spirydjon, którego twarz oblekła się niezwykłą mu powagą i smutkiem.
Gaczycki wydobył arkusz papieru, i oddając go panu Asowi rzekł:
— Oto są spisane zeznania starej sługi, tej kobiety, która w dwa tygodnie po ich złożeniu umarła. Z nich dowiesz się o wszystkiem.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/395
Ta strona została uwierzytelniona.