Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/396

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Spirydjon wziął papier i ściskając dłoń Gaczyckiego wyrzekł:
— Dziękuję ci. Oddałeś mi znakomitą przysługę. Nudzę się od pewnego czasu śmiertelnie i sam nie wiem co zrobić z tym kawałkiem serca, który mi jeszcze w piersi pozostał. Niezdarne wiodłem życie. Znudziła mię gra w karty, szampan zaczął sprawiać mdłości, zapomniałem jak zdobywać serca kobiece westchnieniami, a sprzykrzyło mi się kupować je za klejnoty. Jeździłem do Paryża i osiadałem na pustyni — a pustynia znudziła mię jak Paryż, i Paryż jak pustynia. Zacząłem już zadrościć poczciwcom, którzy hreczkę sieją, dzieci hodują, i w swoim kącie siedząc Pana Boga chwalą.
Teraz będę miał cel życia. Sam wychowam to biedne dziecię, i może przez to naprawię w części krzywdę jaką wyrządziłem jego matce, boć ja pierwszy przecie wprowadziłem ją na drogę błędów i obłudy. Uspokoję moje sumienie, które mi zawsze wyrzucało ten postępek, i będę miał komu oddać mój kawałek serca, który dopominał się o użycie go.
— A przedewszystkiem zwrócisz opuszczonemu dziecku dach i serce ojcowskie, odpowiedział Gaczyki, i uścisnąwszy dłoń Asa oddalił się.
Kiedy pan Spirydjon wrócił do salonu, pierwsze słowa które uderzyły jego uszy, były słowa pani Olimpji mówiącej z dumnie podniesioną głową:
— Przyznajcie państwo, że pan Gaczycki dziwaczną i całkiem nieprawdopodobną opowiedział nam historję.