domo, że łatwiej jest dopatrzyć źdźbło w oku bliźniego niż belkę w swojem zobaczyć!
Wyrazy te wymówiła malutka osóbka w różowej sukni, z głową okrytą złocistemi loczkami.
— Cicho, Stasiu, cicho, narażasz się! szepnął siedzący przy niej mężczyzna; ale słowa jego zagłuszone zostały głosem pana Rokowicza, który powstał wyprostowany, i wyciągając prostopadle prawicę, zawołał:
— Przepraszam! Gdybym był na miejscu tego męża o którym mówił pan Gaczycki, a który... tedy... tak dbał o moralność swego domu, a nie wiedział że w swoim domu.. ma... tedy... gdybym był na miejscu tego męża... Zatrzymał się chwilę, jakby namyślając się, a potem wyrzekł: tedy... byłbym wielkim głupcem!
Tym razem we wszystkich stronach salonu wybuchnął śmiech głośny i długi, bo śmiać się z głupców cały świat uznaje za rzecz zupełnie przyzwoitą.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/398
Ta strona została uwierzytelniona.