Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/402

Ta strona została uwierzytelniona.

giej strony pałacu wrzał jeszcze gwar i ruch żwawo partych do końca prac dziennych; turkotały wozy, huczały gospodarskie machiny, rżały konie i odzywały się liczne głosy ludzkie. Ale echo nawet całego ruchu, przez znaczną przestrzeń nie dochodziło do ogrodowej alei, w którą stopniowo zapadać zaczynał szarawy zmrok wieczorny, a nad którą sklepienie niebios ozdobiło się już kilkoma gwwiazdami, niepewnem jeszcze światełkiem migącemi w obec nie zupełnie znikłego dnia.
Zdala, zdala, do uszu młodej kobiety przypłynął odgłos pocztowego dzwonka, zbliżał się coraz — aż umilkł u skraju parku, w stronie kędy była pocztowa stacja. Zwykły ten dźwięk nie przerwał zamyślenia, ani zwrócił nawet uwagi przechadzającej się kobiety. Nie przerywała swej przechadzki, i ze spokojem w oku biegła spojrzeniem poza przejrzyste sztachety, na pola kędy rozsiadała się coraz szerzej biała mgła letniego wieczora.
Nagle na drodze, tuż obok sztachet dały się słyszeć stąpania, i mężczyzna w podróżnem ubraniu, z wysmukłą i kształtną postacią zjawił się po drugiej stronie sztachet, powolnym krokiem przechodząc obok alei po której chodziła kobieta. Szedł twarzą zwrócony ku ogrodowi, może zdjęty ciekawością zajrzenia w głąb tej przepysznej massy zieleni, z za której błyskały w oddali białe ściany pałacu.
Młoda kobieta zwróciła też twarz ku drodze, i szli tak obok kilkadziesiąt kroków, przegrodzeni sztachetami i rzę-