Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/403

Ta strona została uwierzytelniona.

dem lip starych, patrząc na siebie a nie widząc swoich rysów powleczonych zapadającym mrokiem.
Nagle, nad zamykającemi widnokrąg wzgórzami, ostatnim, zdwojonym blaskiem zapłonął na chwilę iskrzący złotem i purpurą pas obłoków, z przeciwnej strony nad wierzchołkami drzew zamigotał księżyc srebrną półobręczą — a dwa te światła łącząc się, rozświetliły twarze dwojga ludzi.
Niby magiczną dotknięci siłą, oboje stanęli na miejscu jak wryci. Usta kobiety otworzyły się jak do wydania okrzyku, ale zadrżały i zwarły się; mężczyzna nagłym ruchem podniósł rękę do czoła i podniósł głowę, jak człowiek przed którym staje niespodziane a olśniewające go zjawisko.
Kilka sekund stali tak niemi, z przyśpieszonym dwóch piersi oddechem. Kobieta postąpiła pierwsza, szybko przebiegłą aleę, i stanęła na progu furtki wiodącej z ogrodu na drogę pocztową. Mężczyzna w mgnieniu oka był przy niej, i oboje wyciągnęli do siebie drżące dłonie.
— Pani! Wando! zawołał mężczyzna stłumionym od wzruszenia głosem.
— Panie Auguście! o, jakże niespodzianie ujrzałam tu pana! cichym szeptem wymówiła kobieta.
August patrzył na nią czas jakiś, nie mogąc i słowa wymówić.
— Dawno już nie widziałem pani! zaczął przerywanym głosem; widocznem było że wzruszenie mięszało mu ciąg myśli. Sześć lat! mój Boże! wszak to wiek cały...