Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/405

Ta strona została uwierzytelniona.

ale o którym nie byłem pewny że mię spotka, nie zdołałem odrazu ukryć boleści mojej. Sześć lat marzeń wypieszczonych głębokiem i niezatartem uczuciem; nieśmiałych, a jednak nieprzepartych nadziei snutych w cierpieniu i tęsknocie, i nagłe rozbicie się tych nadziei o słowo, słowo jedno — ale jak śmierć stanowcze, nie może przyjść człowiekowi bez jęku, choćby on tylko sekundę dźwięczyć miał w jego piersi. Przebacz pani, żem śmiał jęk ten wydać w obec ciebie — ale... jechałem z nadzieją, że jutro, pojutrze uklęknę przed tobą, i powiem ci to, czego mi niegdyś mówić nie było wolno... Gdy nadzieja taka rwie się i pęka, to i w sercu człowieka któremu ona życiem była musi zadźwięczyć struna boleści... Ale gdy pani szczęśliwą jesteś, to mi już lżej będzie ponieść w świat z sobą cierpienie moje...
Umilkł — po twarzy Wandy spływała łza. Łagodnym a poważnym ruchem ujęła jego rękę, i rzekła zcicha:
— Pójdź! zabacz jakiem jest życie i szczęście moje!
I szli oboje przez cieniste aleje, po których księżyc kładł białe szerokie smugi. Nad ich głowami rój gwiazd migotał na ciemnem sklepieniu, a z oddali słowik donośnemi tony przyśpiewywał wtórując ich myślom.
Zamyśleni i milczący doszli aż do miejsca w którem rozstąpiły się rzędy lip starych, otwierając przejście na szeroką, pełną kwiecia przestrzeń, u brzegu której stał pałac z oknami błyszczącemi światłem. Wstąpili zwolna po wschodach wiodących na wzniesiony balkon pałacu, i weszli do wnętrza mieszkania. Oświetlone salony przy-