Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/412

Ta strona została uwierzytelniona.

ny, okiem szukając śród mroku ulicy, błyszczącego u góry okna pierwszego piętra...
W kwadrans potem Augusta nie było już w pałacu. W furtce ogrodowej stała Wanda cała oblana światłem księżycowem; czoło na dłoń opuściła, po twarzy jej ciche i rzęsiste płynęły łzy. Zdala dochodził do niej znikający coraz odgłos dzwonka pocztowego, oddalał się coraz bardziej, aż umilkł całkiem zgłuszony przestrzenią. Wanda dumała jeszcze, i nie wiedziała może sama jak długo tak stała — nieruchoma i cicho płacząca. Nagle poczuła czyjąć rękę zwolna i łagodnie obejmującą jej kibić! Odwróciła się i zobaczyła obok siebie Edwarda. Twarz męża Wandy powleczona była łagodną powagą i wzruszeniem. Popatrzył na nią chwilę, i niosąc rękę jej do ust, rzekł:
— Wiem że był tu August. Spotkałem go o parę wiorst od domu...
I otworzył przed żoną objęcia. Wanda rzuciła się w jego ramiona.
— Edwardzie! zawołała, przebacz żem płakała! on taki nieszczęśliwy!
Łagodną i pieszczącą dłoń przesunął po czole jej i miękkich włosach.
— Wando moja, wyrzekł po chwili, alboż te łzy twoje obrażać mię mogą? alboż nie byłem sam świadkiem waszej chwilowej i poetycznej miłości? alboż nie wiem, że przeszłość nie przechodzi nigdy bezkarnie, i że prędzej lub później przychodzą od niej do człowieka wspo-