Pytyon przez chwilę wzrok swój zatrzymał na tej młodością kwitnącej a tragiczną zagadką wybuchającej twarzy i, przeniósłszy go szybko na Chileasa, dostrzegł, a raczej w locie pochwycił, coś, od czego mnóstwo drgających zmarszczek wybiegło mu na policzki. Było to mgnienie oka, błyskawica, dwa skrzyżowane spojrzenia, przez które, jakby w powietrzu, spotkały się i porozumiały z sobą dwie podobne do siebie dusze. Ale Chileas tak szybko od Dilorama wzrok odwrócił i tak natychmiast w sensie uprzednim mówić zaczął, że Pytyon to, co spostrzegł, mógł za złudzenie albo omyłkę poczytać, nie rzekł nic i, tylko jeść przestając, ze spuszczonemi powiekami, zamyślił się głęboko. Dlaczegóż to najmłodsze i najpiękniejsze jego dziecko, tak bardzo do innych było niepodobnem? Dlaczego było ono tak ze wszelkiej siły obranem, a zarazem tak samowolnem? Dlaczego on, szczęśliwy i możny Pytyon, przy każdem na niego spojrzeniu czuł koło serca ból i niepokój, i nad tą duszą tak miękką, a tak upartą, nie dzierżył żadnej władzy? Czy wypadkiem Chileas, tak jak przedtem ów przeklęty Ateńczyk, nie upaja go i do reszty nie truje jakiemiś bezrozumnemi baśniami i chimerami nie z tego świata?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Czciciel Potęgi.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.