Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Czciciel Potęgi.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

i ognie ciskającymi oczami, pierwsza ku Pytyonowi przypadła.
— Nie wiem już — wołała — czy żywa jestem, albo też umarła z gniewu i żalu, wzbudzonego nieszczęściem, które się stało, a które sprawił ten przeklęty Scyta, ten Syrgid z nad Hypanisu, którego, oby oczy moje nie były nigdy oglądały! Oto najpiękniejszego z naszych nizejskich koni, tego, który to tak najdoskonalej był białym, że żadnej szerścinki innej prócz niepokalanie śnieżnych na sobie nie miał, tę perłę naszych stajen, ten klejnot zwierzęcy, niegodziwy Scyta przywiódł do Paktolu, aby napoić go, tak blizko pojących się tamże dromaderów... że... o, bogowie, niech już kto inny nieszczęście to słowami wyrazi, bo mnie głosu i siły nie staje...
Istotnie, zdyszana, prawie omdlała, na najbliższe siedzenie opadła i załamała ręce; Fenicyanin Idantyrs natomiast przed Pytyonem na twarz upadł, a podniósłszy się, na klęczkach mówić zaczął:
— Ty wiesz, o panie, jak rumaki nienawidzą zapachu przez dwugarbne wielblądy wydawanego i jak pilnie baczymy zawsze, aby onego nie uczuły, a wstrętem i gniewem uniesione sobie i tobie szkody nie sprawiły. Otóż niegodziwy