stości, którą gdzieindziej skaziły już pochlebstwa, zabobon i chciwość...
Tu wzrok jego przemknął po twarzach magów, a gdy dłużej nieco spoczął na Mardoniuszu, błysnęło w nim na chwilę ostrze nienawiści, ale na chwilę tylko, bo wnet powieki spuścił i z uśmiechem do Dilorama rzekł:
— Więc, młody Lidyjczyku, w krainie Tmolosu i Paktolu prawość i czystość na najwyższej wadze umysłu swego podnosisz! Zaprawdę, zbawienie Ormuzda będzie z tobą, ale szczęścia ziemskiego nie doznasz. Ono towarzyszy tylko czcicielom złota i potęgi. Ty gotuj się do samotności duszy.
Diloram żywo podniósł dotąd ze czcią pochyloną głowę:
— Zawszem do twardej służby Ormuzda gotowy! — zawołał.
— Jestżeś synem starca tego, który teraz z taką uciechą bogate dary podaje magom?
— Tak panie! — szepnął Diloram i twarz spłonioną nizko pochylił.
Jeżeli kiedy, to w tej chwili, prawdę słów Artabana stwierdzało szczęście, którego doznawał Pytyon. Z samym królem rozmawiał; z rąk jego dary odbierali; Kserkses zapytał: jakie mieli
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Czciciel Potęgi.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.