Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Czciciel Potęgi.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

wał, zupełnie już ośmielony, pomarszczoną dłoń oparł na szyi zwierzęcia i drżącym nieco od wzruszenia głosem mówić począł:
— O, panie! ani mi zliczyć dni i godzin, ani tych dróg spamiętać i po imieniu wymienić, którem w towarzystwie tego zwierzęcia przepędził i przebył. Od lat trzydziestu innego wierzchowca nie znam, a były niegdyś, na Cybelę! były takie czasy, w których on ze mną głód i pragnienie, dnie pełne troski i noce snu próżne, podzielał. Nie zawsze bowiem, nie zawsze Pytyon był tak jak teraz możnym i o mienie, które posiadał, spokojnym. W ciężkim dorobku nieraz samotny usypiał on śród pustyni, a gdy, z przykrego snu obudzony, głowę do nowych trudów podnosił, jedynem wejrzeniem przyjaznem, które spotykał, było wejrzenie jego wielbląda. Gdy pośpiech gnał mię w którąkolwiek stronę, on biegł szybciej i niestrudzeniej od rumaka najwyższej krwi; gdy utrudzenie bólem mi świdrowało w kościach, lub trudny namysł kamieniem mózg obarczał, potrzebowałem rzec mu jedno słowo, a niósł mię powoli i cicho jak dziecko. Razem ze mną, o panie, wąchał on skwarne pyły arabskich i etyopskich pustyń, razem ze mną, z mnóstwem niebezpieczeństw, na chwiejnych nawach prze-