przechodził mimo wyłaniających się ze zmroku ciężkich lwów spiżowych i tajemniczo bielejących sfinksów, na nic z tego, co otaczało go, nie patrząc, owszem, zdając się niechętnie od codziennie spotykanych widoków odwracać i oddalać. Im dłużej szedł, tem więcej przyśpieszał kroku i, ze wzrokiem utkwionym daleko, pragnął, zda się, co najprędzej zajść jaknajdalej. Szybko też przebył wielki łan oliwny i, jeszcze parę stadyów pomiędzy drzewami perskich śliw i rozwieszonymi śród nich splotami brzoskwiń uszedłszy, uprawne pola opuścił i na jedno z kasztanowych wzgórz wstępować zaczął. Tam, na znacznej wysokości, u brzegu leśnej zarośli, pod szeroko rozpostartemi gałęźmi, stała szeroka ława marmurowa, z wezgłowiem naśladującem łagodną i wielkouchą głowę słonia. Na tej ławie młody lidyjczyk wyciągnął swoje gibkie, delikatne członki, ramiona nad głowę zarzucił i w tej leniwej postawie powolne spojrzenie toczył dokoła. Śniade jego ciało, czerwony pas i czapka, jaskrawo odbijały od śnieżnej białości ławy, która na tle gęstej zieleni wznosiła się wysoko nad całym rozległym i w rozmaitość barw, kształtów i linii bardzo bogatym krajobrazem.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Czciciel Potęgi.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.