lającą ku górze. Z pozoru mniemaćby można, że były to naprzeciw siebie stojące: kolos i trzcina. Lecz kolos jest niewzruszony — Kserksesem zaś miotały gniew i nienawiść; trzcina jest chwiejną i giętką, a Diloram stał prosto i okazywał się spokojnym...
Zapytanie Kserksesa, ku sobie zwrócone, usłyszawszy, w chwilowej zapewne walce z grozą przewidywaną, a ludzkiej naturze przeciwną, głowę pochylił, lecz, wnet ją podnosząc, głosem, w którym nie było ani trwogi, ani gniewu, ani pokory, ani zuchwalstwa, odpowiedział:
— Zapytujesz mię, królu, czy chcę z tobą iść przeciw Grecyi? Kłamstwa sługom swoim zabrania Ormuzd. Odpowiadam ci tedy, panie, że przeciw Grecyi iść nie chcę. Możesz mię, jako niewolnika, przemocą tam prowadzić, ale dusza moja pozostanie wolną i z całej siły sprzeciwiać się będzie...
Tu głos jego utonął w gwarze, pośród orszaku Kserksesa powstałym. Mardoniusz wołał:
— Rozkaż mu milczeć, panie, bo słowa takie niosą obrazę świętym uszom twoim!...
— Milcz, szaleńcze! na głowę twej matki zaklinam cię... — przestrzegał Artaban.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Czciciel Potęgi.djvu/287
Ta strona została uwierzytelniona.