z pijanej winem i gniewem piersi wydobyty, jak ryk lwa rozległ się po równinie. Drżał przytem; złej wróżby zląkł się.
— Koni! Hej, perska jazdo moja! Nieśmiertelni moi, ruszcie się! lećcie!
Wszyscy wiedzieli dobrze, co czynić im wypadało. Zbrojni strażnicy, wraz z młodzieńcem, z tarasu zniknęli, zaś Mardoniusz, złotą trąbkę u piersi pochwyciwszy, wydał z niej gwizd tak przenikliwy, że rozległ się od krańca do krańca równiny i mnóstwem ech jękliwych, drżących, wołających, leciał po wzgórzach. Lecz z rąk głównego dowódzcy wojsk swoich Kserkses trąbkę wydarł i do ust własnych ją przyłożył.
— Hej, hej! nieśmiertelni moi! ruszcie się! lećcie! przed króla! przed króla!
Wtedy szeroka przestrzeń, cieniami nocy oblana i gęsto ognistymi punktami usiana, napełniła się cała tem gwałtownem wołaniem, które przez coraz śpieszniejsze, częstsze, przenikliwsze gwizdy wydawał kolos, w migocących dyamentach, z okiem krwią nabiegłem i latającemi jak orle skrzydła nozdrzami, na wysokim tarasie, w czerwonym pożarze pochodni stojący. Znano dobrze tam na wierzchołkach wzgórzy rozkazy, w gwizdach tych zawarte: to też w pośpiechu
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Czciciel Potęgi.djvu/290
Ta strona została uwierzytelniona.