pszenicznych, cieczy oliwnej, pieniędzy złotych, srebrnych i miedzianych. Powietrze gęstem tam było od stęchłego pyłu zboża, woni oliwy i ckliwego zapachu metalów, a napełnione wrzaskiem targujących się tłumów i obrazem twarzy tak od niepokojów i żądz rozpalonych, że ilekroć przybliżały się ku sobie, mniemać było można, iż pragną nawzajem gryźć się i pożerać. Tu miasto żalu i gniewu, których w wnętrznościach Tmolosu doświadczałem, opanowały mię, nieznośniejsze od tamtych, nuda i ohyda. Gdy Fredegund zwierzał mi dozór nad niewolnikami mierzącymi oliwę lub zboże, myśl moja ulatywała ku szerokim przestworom morza, albo po szczytach gór niedostępnych, po dzikich, lecz wolnych pustyniach błądziła. Dziwne dźwięki, rytmy, strofy powstawały mi w głowie i tak zagłuszały szum ziarn przesypywanych i szmer lejącej się cieczy, że o miarę i wagę zapytany, oblewałem się rumieńcem wstydu, lub wybuchałem przekornym śmiechem, bom o nich nie wiedział nic. Ilekroć zaś, pomiędzy sprzedającymi a kupującymi wybuchała sprzeczka, a mnie do rozstrzygnięcia jej posłano, przez wykrzykiwane mi w same uszy żądania i zarzuty śmiertelnie znudzony, często też, nad kupującym biedakiem
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Czciciel Potęgi.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.