posąg; Kazio, z szarym kotem w objęciu, tulił się do najciemniejszego kąta, dwie małe dziewczynki, przysiadłszy na ziemi, szlochały zcicha, matczynym fartuchem ocierając oczy.
Stałam naprzeciw chorego i kiedym się weń wpatrywała, cała dusza moja zbiegła mi do oczu. Słuchał skarg żony i szlochania dzieci, w milczeniu. Na pomarszczone, rozstrojone jego czoło spadła głęboka zaduma, blade usta pod bujnym wąsem drgnęły, zapadłe oczy napełniły się smutkiem cichym, ale bezdennym. Milczał. Wspomnienia moje śpiewały:
Stój poczekaj moja duszko
Gdzie drobniutką strzyżesz nóżką...
Kobieta pochyliła się i troskliwie, ostrożnie podniosła w górę, usuwającą mu się z pod głowy poduszkę. Kilka jéj łez kroplistych spadło w siwiejącą gęstwinę jego włosów...
Jam z téj chatki, rwałam kwiatki
I powracam już...
Nakoniec, spojrzenie jego zwróciło się na twarz żony, a usta zarysowały żartobliwy prawie uśmiech. Pocieszająco, pieszczotliwie przesunął dłoń po jéj ręku i zcicha przemówił:
„Z rana ci wianek uplotę,
Na obiad dam szmer strumyka,
Na wieczerzę... śpiew słowika...“