Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Drobiazgi 069.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak, jak zawczoraj, na świecie była podobno błękitna i niezmącona pogoda, ale myśmy jéj nie widzieli, bo powietrze, w którém posuwaliśmy się zwolna i z trudnością, było tak przejęte pyłem i popiołem, że przez nie, jak przez mgłę, zaledwie dostrzegaliśmy dziwaczne linie zgliszczy, a niebo przybierało pozór podartéj i brudnéj płachty. Panował tu upał suchy i dławiący. Z każdém odetchnieniem wciągaliśmy w siebie gorące prochy, które osiadały nam na podniebieniach i w gardłach. Drobne i gorące odłamy węgla, niewiedziéć zkąd, spadały i chwilami deszczem prawie sypały się na głowy i suknie nasze. Chwilami powieki zamykały się nam bezwiednie przed lecącym kłębem czegoś, co grożąc oczom oślepieniem, w twarze ciskało fale gorących podmuchów. Grunt, po którym stąpaliśmy, połamany w dziwaczne wzgórza i doły, piekł nam stopy suchą i nierówną gorącością. W jednych miejscach te nagromadzenia gruzów i popiołu już ostygały, w innych czuć jeszcze było tlenie iskier; gdzie niegdzie, po obu stronach i przed nami, w téj gęstéj mgle, nad którą wisiała brudna i podarta płachta obłoków, błyskały jeszcze płomyki, wyrzucąjące nizkie kity dymu i liżące stopy kominów, które, zczerniałe albo plamisto-czerwone, podobne były do nieruchomych skieletów, lub wyprężonych ku niebu ramion. A wszystko tam było tak omglone, wszyst-